poniedziałek, 26 września 2016

Kradzież jabłek [rozdział I]

Było strasznie ciemno. Ledwo widziałem twarze moich przyjaciół. Jedynym dźwiękiem był trzask gałęzi i szuranie o siebie materiałów. Wszyscy byliśmy wykończeni, ciężko dyszeliśmy.
-Myślę, że już go zgubiliśmy - wyszeptałem. Nie byłem tego taki pewien, ale za wszelką cenę chciałem odpocząć. Oparłem się plecami o pień drzewa, zsuwając się na ziemię.
-Każdy z nas ma skrzynie? - odezwała się Thalia. Wszyscy zgodnie mruknęliśmy. Zanim weszliśmy na teren sadu, umówiliśmy się, że każdy z nas, bez wyjątku ma wziąć przynajmniej jedną skrzynię jabłek. Rudy, jako najmłodszy z nas wziął tylko jedną. Ja, Ewa i Thalia wzięliśmy dwie. Chociaż pogubiliśmy parę owoców w biegu, zostało nam ich mnóstwo.
-Rudy, zapal latarkę -poleciłem. Chłopak posłusznie wyjął z kieszeni latarkę i włączył ją. Nagle zrobiło się tak jasno, że aż rozbolały mnie oczy.
-A co jeśli ochroniarz zobaczy światło i nas znajdzie? -zaniepokoiła się Ewa. Nie widziało mi się kolejne uciekanie przed policją, więc powiedziałem:
-Rudy zgaś latarkę.
I znów było nieprzyjemnie ciemno. I tak było ryzyko, że wywęszy nas pies ochroniarza, a z nim negocjuje się jeszcze gorzej niż z jego panem.
Nigdy nie przepadałem za tym sadem, był zbyt duży. W prawdzie owoce były przepyszne, ale byłem w stanie się obyć bez nich. Do siatki, która ogradzała cały sad, brakowało nam jeszcze ok. 400 m. Na szczęście nie była zakończona drutem kolczastym.
-Słabo mi -jęknęła Thalia. Naprawdę było ciężko ją dostrzec w ciemności. Zawsze ubierała się na czarno i miała czarne jak smoła krótkie włosy. Jej twarz pokrywały nieliczne pieprzyki. Miała bardzo bladą cerę - tylko dzięki temu wciąż ją widziałem. Jej zielone oczy zawsze wywoływały u mnie dreszcze.
-Dasz radę! Naprawdę mało nam zostało -zachęcał ją Rudy, jej młodszy brat. Wiedziałem, że Thalia nie jest zadowolona z faktu, że to młodszy braciszek ją pociesza. Zawsze była dumna i samodzielna - nie znosi, gdy nie potrafi czegoś zrobić.
-Oczywiście, że dam radę... -burknęła w odpowiedzi.
-Powinniśmy się pośpieszyć. Nie możemy spędzić tu całej nocy -powiedziałem.-Niech każdy weźmie swoje skrzynie i pobiegniemy dalej.-odpowiedziały mi zgodne mruknięcia. Dostrzegłem nawet, że Eva pokiwała głową.
-Eva, wszystko w porządku? Nic nie mówisz...-zmartwiłem się.
-Tak... U mnie okej.
Teraz, gdy byliśmy pewni, że ochroniarz zrezygnował z pościgu, nie musieliśmy się tak śpieszyć. Biegliśmy truchtem, a gdy się zmęczyliśmy po prostu maszerowaliśmy. Normalnie nie męczylibyśmy się tak szybko. Wszyscy mamy dobrą kondycję, ale skrzynki były strasznie ciężkie. Naprawdę byłem pod podziwem, że 9-letni Rudy się nie skarżył, a my, starsi przeklinaliśmy pod nosem.
Do siatki dotarliśmy w ciągu 8 minut, a to chyba dobry wynik. Przejście przez ogrodzenie z skrzynkami pełnymi jabłek stanowiło nie małe wyzwanie.
-Mój brat pójdzie pierwszy -zarządziła Thalia. Następnie podsadziła Rudiego. Chłopak musiał nieźle się namęczyć, ale w końcu udało my się przeskoczyć ogrodzenie. Jednak przy lądowaniu upadł prosto na brzuch, przygniatając mocno ręce.
-Wszystko w porządku? Ej, Rudy! -wystraszyła się jego siostra. Rudy powoli podniósł się ocierając łzę z policzka. Miał zadrapane łokcie, ale oprócz tego chyba nic mu nie było.
-Teraz pójdę ja -poprosiła Eva. Już wyciągnąłem rękę, aby jej pomóc, ale ona odparła, że sama da sobie radę. Była bardzo wysoka, ale równa ze mną. Wspięła się po siatce i przeskoczyła przez nią, lądując idealnie na nogi. Przerzuciłem przez siatkę kilka koszy. Oczywiście nie obyło się, bez zgubienia kolejnych jabłek.
-Nie musisz mi pomagać -powiedziała Thalia, po czym zaczęła wspina się po ogrodzeniu. Na początku szło jej dobrze, jak Evie, ale potem spanikowała i straciła równowagę. W ostatniej chwili podbiegłem i pomogłem jej się utrzymać. Mruknęła pod nosem podziękowania i przeskoczyła na drugą stronę.
-A co jeśli ja sobie nie poradzę? -westchnąłem. Przerzuciłem przez ogrodzenie ostatnie skrzynki i sam wziąłem się za wspinaczkę. Poszło mi całkiem sprawnie. Tylko lądowanie było kiepskie. Zahaczyłem nogą o oczko w siatce i upadłem plackiem na plecy. Nie muszę chyba opisywać jak to bolało. Zapewne miałem mroczki przed oczami, tyle że i tak otaczała nas ciemność, więc nie robiło mi to wielkiej różnicy.
Nie wiedzieliśmy co teraz ze sobą zrobić. Nasza główna "baza" znajdowała się 10 kilometrów stąd. Musieliśmy znaleźć na tej polanie jakieś zaciszne miejsce i zbudować sobie prowizoryczne szałasy. Ogólnie lokalizacja była naprawdę piękna. Rozciągała się tutaj niewielka polana, przez którą przepływała rzeka Hangard. Trochę się bałem, jak przedostaniemy się na drugi brzeg, ale chyba znajdzie się jakiś drewniany mostek?

Znalezione obrazy dla zapytania las nocąZnalezione obrazy dla zapytania kosze z jabłkami
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz